Pewnego razu matematyk przeprawiał się przez rzekę w towarzystwie przewoźnika. Podstępnie wypytywał go, czy coś wie o matematyce, filozofii i astronomii. Zniecierpliwiony przewoźnik odpowiedział, że nic nie wie o tych naukach, uczony zaś stale podkreślał, że na zgłębianiu tych nauk stracił trzy czwarte swojego życia. W pewnym momencie łódka zawadziła o przeszkodę i wywróciła się. - Umiecie pływać?! - krzyknął przewoźnik do uczonego. - Nie umiem! - wołał przestraszony matematyk. - To trzymajcie się moich pleców, bo stracicie naraz wszystkie cztery czwarte swego życia! Rzecz jasna, tytuł do anegdoty ma się nijak, ale jest zapowiedzią spostrzeżenia. Otóż zauważyłem pewien konflikt między stronami. Po jednej stronie stoją „praktycy” danej dziedziny, a po drugiej stronie barykady okopali się teoretycy. Bardzo często w dyskusjach orężem (argumentami) jednych jest lekceważąca postawa: „Co wy wiecie o życiu? Gdzie byliście, co widzieliście?” na co drudzy również nie szczędzą amunicji wyrażającej się w prychaniu: „Model tego nie uwzględnia, czy zapoznałeś się z dorobkiem xyz na ten temat? Nie? Nie będę rozmawiał z ignorantem”. Niestety często byłem pośrodku takiej dyskusji i czułem się jak brakujące ogniwo w teorii Darwina. Od zawsze sądziłem, że takie podejście nie wyraża szacunku dla drugiej osoby, a rozmowy sprowadzają się do udowodnienia wyższości jednych nad drugimi. To zupełnie niepotrzebne tracenie energii! Spójrzmy na to z tej strony. Jeśli jestem praktykiem, to potrzebuję dużej ilości obserwacji (zdarzeń) by mieć różnorodny zestaw działających zasad. Muszę wnikliwie analizować, zbierać dane i być wyczulonym na wszelkiego rodzaju anomalie. Jeśli nie znam teorii, to będąc praktykiem, potrafię rozwiązywać tylko te problemy z którymi sobie radziłem wcześniej. W książce zawarłem taki cytat: „Jeśli masz do dyspozycji młotek, każdy problem wygląda jak gwóźdź”. I tak właśnie jest. Przykładem może być nauka języka obcego. Jeśli nauczyłem się tylko zwrotów z danego obszaru, bez zrozumienia jego logiki (teorii) to będę rozmawiał ciągle używając tych samych słów czy konstrukcji. Dlatego zawołanie – maksimum praktyki, zero teorii – niesie za sobą spore zagrożenia. Z drugiej strony, przykucie się do teorii, też powoduje usztywnienie. Model, jest tylko modelem i zawsze sprowadza się do uproszczenia rzeczywistości. Na domiar złego, liczby rzucają czar obiektywizmu. Skoro coś zostało policzone to na pewno jest poprawne. Czasem to bolesne złudzenie ale o tym będzie traktował inny wpis. Wszystko ma swoje uproszczenia, założenia, zaszyte podejście. Jednak znając teorię, czyli wiedząc „Co, jak działa” to posiedliśmy umiejętność transformowania wiedzy na rzeczywistość. Innymi słowy, znając wzór na wysokość raty kredytu, nie musimy tworzyć tabeli i konsultować się z bankiem, możemy zrobić to sami i ocenić atrakcyjność różnych wariantów propozycji. Minusem takiego rozwiązania jest czas, ten który poświęcamy na naukę. Ale można go wykorzystać w dobry sposób. Przy dużych rzeczach, radzę nie martwić się tykającym zegarem. Czas i tak upłynie. Dla przykładu: dwa lata zajęło mi konstruowanie narzędzia (modelu) do oceny firmy. Nie tak jak przy klasycznej analizie finansowej, ale uwzględniając cztery obszary jego funkcjonowania (płynności, rentowności, zadłużenia i sprawności). Dwa lata to mnóstwo czasu, ale przetestowałem to narzędzie w rzeczywistości na realnych firmach z sektora SME. Wynik? Model ma skuteczność ponad 80% co jest doskonałym wynikiem. I co w związku z tym? Cieszą się właściciele mniejszych firm, bo w końcu zostali uzbrojeni w wiedzę, którą posiadają korporacje uzbrojony w działy finansowe. Przedsiębiorcy wiedzą (lub mogą wiedzieć) na czym zarabiają, na czym tracą, jaka jest ich kondycja, ile kosztuje ich prowadzenie firmy, które decyzje są dla nich bezpieczne, a które generują ryzyko, mogą się również przygotować na planowane przez nich zdarzenia. Kończąc wątek finansowy chciałbym skończyć wpis krótką historią: pewien arogancki urzędnik bankowy spytał „Co jest ważniejsze? rentowność czy płynność?”. Typowy przejaw maniery, mającej na celu przyłapanie rozmówcy na błędzie. Szczęściem odpowiedź była zaskakująca: „A która noga ważniejsza jest w bieganiu? Prawa czy lewa?” Wracając do tytułowego pytania: kto ma rację? Moja odpowiedź jest następująca: na bazie szacunku, każdy może ją mieć, jeśli tylko czerpiemy z siebie to co najlepsze.
0 Comments
Leave a Reply. |
AutorZapewniam płynne przejście między bliżą a dalą biznesową. Archiwum
December 2020
Kategorie
All
|